Subscribe:

Ads 468x60px

niedziela, 21 lipca 2013

Czeszka w domu

Właśnie się skończył mój ostatni weekend we Włoszech. W sobotę wieczorem przyjechała nowa dziewczyna na moje zastępstwo (jak pisałam wcześniej z Czech). Pierwsze wrażenia... bardzo wyluzowana i małomówna. Ja osobiście jestem osobą, która nie mówi dużo, kto mnie zna ten wie :D jednak ta dziewczyna miała być bardzo żywiołowa i energiczna... Zarówno ja, jak i hostka wyobrażałyśmy sobie, że trudno jej będzie zamknąć usta, a tu psikus... Na wszystko odpowiada "ok" i "w porządku", uśmiecha się i nie próbuje kontynuować rozmowy. Rozumiem, że to jest jej pierwszy dzień, w nowym miejscu, z nowymi ludźmi itd... sama byłam w jej sytuacji ale nawet hostka stwierdziła, że jakoś próbowałam coś podtrzymywać konwersację. No cóż przekonamy się w przeciągu tych kilku dni. Ja dziś zabukowałam sobie bilet do Polski (najwyższy czas) i przez  ta tez 5 dni będę próbowała wprowadzić ją we wszystko i troszkę wybadać jej oczekiwania. Mam taką wielką nadzieję, że się sprawdzi, bo pokochałam te "moje" dziewczynki i mimo, że byłam tu niewiele ponad 3 miesiące zżyłam się z rodzinką i naprawdę ją polubiłam. Mogę powiedzieć, że chyba nie mogłam trafić lepiej, a przecież mój przyjazd tutaj był zaplanowany tak szybko i chaotycznie, że kto wie na kogo mogłam trafić. Chciałabym żeby ta dziewczyna była odpowiednia. Nie traktowała pobyt tutaj jedynie jak wakacje. Na razie jej zachowanie trochę na to wskazuję niestety, a hostka zaczyna coraz bardziej się martwić moim wyjazdem. Mnie podtrzymuje jedynie myśl, że nie ma ludzi niezastąpionych, a Czeszka trochę bawiła się z L. i widać, że L. polubiła ją :) Może wszystko będzie "ok", jak to ona mówi.... Hahaha, oby!

poniedziałek, 15 lipca 2013

My Italian Birthday

Kilka dni temu miałam urodziny. Nie chciałam jakoś specjalnie tego obchodzić... zwykle tego nie robię. Hości jednak bardzo namawiali mnie żebym przyłączyła się do nich na weekend (ponownie wyjeżdżali do dziadków do Roseto). Przekonali mnie, że byłoby to bardzo dołujące dla mnie spędzać wieczór moich urodzin samotnie w mieszkaniu (był to piątek), a także L. bardzo lubi urządzać takie przyjęcia i będzie to bardzo miłe w szczególności ze względu na dziewczynki. Tak więc w piątek, po powrocie hostki z pracy spakowałam się z nimi i pojechaliśmy.
Impreza odbyła się w sobotę wieczorem i miała być to niespodzianka dla mnie. Oczywiście wiedziałam o imprezie ale nie wiedziałam, że mała L. zaprosi hosta siostrę z mężem i dziećmi oraz jego brata z dziewczyną.W sekrecie przede mną L. z hostem także pięknie udekorowali balkon na którym odbyła się imprezka :D

W tym czasie hostka wyciągnęła mnie z domu na spacer. W mieście odbywały się jakieś zawody łowienia ryb z brzegu z wielką siecią. Przyszłyśmy na sam koniec więc nie widziałam dokładnie na czym to polega. Host powiedział mi, że zawodnicy wchodzą do wody i idą (czy też płyną na jakiś kawałek) z tą siecią i później ją wyciągają. Kiedyś był to popularny sposób łowienia ryb w tym regionie jednak obecnie nie ma już tak wielu ryb przy brzegu więc zaprzestano tego.
Po powrocie do domu zastałam wszystko gotowe do imprezy. Goście zaczynali się powoli schodzić. Była to największa impreza urodzinowa nie licząc mojej 18-nastki :D Babcia nawet upiekła ciasto, a ja razem z dzieciakami zdmuchiwałam świeczki... hahaha. Oczywiście jedliśmy pizzę, piliśmy lokalne piwo i było bardzo wesoło. A na koniec dostałam prezent od hostów.... jogurtierę! Kiedyś napomknęłam hostce, że muszę sobie kupić do domu, bo uzależniłam się od domowego jogurtu z tymi wszystkimi ziarnami co jemy. Więc i ziarna dostałam, musli i oczywiście bakterie jogurtowe do tego ;) Zastanawiam się tylko jak ja się zabiorę do domu z tym.
W niedzielę z rana natomiast wyruszyłam do San Marino :)

czwartek, 11 lipca 2013

Rzym

Znalazłam trochę wolnego czasu więc stwierdziłam, że napiszę posta o mojej wycieczce do Rzymu. Jako, że mój czas we Włoszech dobiega końca bardzo chciałam tam pojechać, bo jak to tak można być we Włoszech przez tak długi czas i nie odwiedzić Wiecznego Miasta.
Moją wycieczkę zaplanowałam razem z K., która dołączyła do mnie w niedzielę, ja sama pojechałam w sobotę. Spędziłam jedną noc w cudownym pensjonacie, wszystko pięknie gdyby nie ta cena (65€/noc) ale jakoś nie chciałam dzielić pokoju z nieznajomymi... a to jedyny sposób żeby wyszło taniej. Mimo wszystko pokój miałam piękny, klimatyczna winda w starym budynku i śniadanie do pokoju wynagrodziły cenę.



Pierwszego dnia na początku trochę pobłądziłam, moje pierwsze wrażenie jakie zrobiło na mnie miasto było, że jest brudne i śmierdzi... w trakcie weekendu to  odczucie trochę się zmieniło i polubiłam to miasto. Przez przypadek trafiłam do bazyliki Santa Maria Maggiore (host powiedział mi, że to najstarsza bazylika w Rzymie... albo ja go źle zrozumiałam), w okolicy zjadłam najdroższe w moim życiu lody i kawę (11€!), gdyby chociaż były wyjątkowo smaczne jakoś bym to przebolała ;] Po tym moim śniadanku wsiadłam w metro i pojechałam pod Koloseum. Pod Koloseum trochę się pokręciłam, nie wchodziłam do środka, bo za drogo dla mnie, a przecież to tylko "trochę kamieni", nie jestem pewna czy z wewnątrz wyglądają lepiej niż z zewnątrz.
Następnie podjechałam najbliżej jak się dało do mojego pensjonatu, żeby zostawić trochę rzeczy i odciążyć torbę, spędziłam tam chyba z 2 h, bo jak weszłam i położyłam się na łóżku, to nie miałam siły wstać. Stwierdziłam jednak, że nie przyjechałam do Rzymu spać i musiałam zjeść jakiś lunch więc pojechałam do Watykanu, było jednak już dosyć późno, to też zobaczyłam jedynie Plac Św. Piotra i weszłam do Bazyliki. Nie widziałam jednak grobu JP2 ani żadnych muzeów, które są w środku. Po Watykanie podjechałam jeszcze na Schody Hiszpańskie, bo to po drodze no i schody są przy samej stacji metra, pstryknęłam parę fotek, kupiłam pizzę na wynos jako moją kolację i tak skończyłam mój pierwszy dzień w Rzymie.







 Drugi dzień zaczęłam bardzo wcześnie, bo K. ok. 7 rano miała dotrzeć do Rzymu. Tak więc śniadanie, spakowanie wszystkiego, wymeldowanie i biegiem do Termini gdzie czekała K.
Wspólnie zaczęłyśmy zwiedzanie od Placu Republiki, później przeszłyśmy do Placu Weneckiego oczywiście mijając mniejsze i większe kościółki, piękne uliczki itd. Ogólnie moim zdaniem cały Rzym jest wart sfotografowania, bo posiada niezwykłą architekturę i często nawet nie wiemy czy mijamy coś istotnego czy nie. Po Placu Weneckim postanowiłyśmy pójść pod Fontannę di Trevi, gdzie trzeba było niemal się bić o miejsce, żeby zrobić sobie zdjęcie. Takich tłumów to dawno nie widziałam... na Schodach Hiszpańskich jest zawsze tłum ale to jest właśnie urok tego miejsca, a pod fontanną to był istny szał. Spod fontanny poszłyśmy pod Panteon gdzie ze śmiesznym "Rzymianinem" można było sobie zrobić zdjęcie oczywiście nie za darmo ale skorzystałam. Zjadłyśmy tam przepyszne lody, ogólnie trzej sprzedawcy w tej lodziarni byli niczego sobie :D hahaha.
Ruszyłyśmy dalej, tym razem w kierunku Placu Navona, a stamtąd do Watykanu przez Most św. Anioła. Dotarłyśmy oczywiście do Placu św. Piotra, tym razem w moim przypadku od drugiej strony i stamtąd musiałyśmy się zbierać powoli do Termini, bo miałyśmy niewiele czasu do naszego pociągu. Po drodze jako pamiątkę kupiłam sobie buty :D haha sandały na koturnie, których nie miałam okazji jeszcze założyć. Mam nadzieję, że w niedziele się uda, bo wyruszamy do San Marino :)








wtorek, 2 lipca 2013

Początek końca

Nie chciałam pisać o tym wcześniej ale gdy jest to już pewne, w końcu mogę naskrobać parę słów.
Otóż moja przygoda we Włoszech powoli będzie dobiegać końca... Początkowo sądziłam, że spędzę tutaj co najmniej pół roku, jednak zbyt wiele spraw odbiegało od moich początkowych założeń.
Aby powiedzieć o moim odejściu hostom, zbierałam się bardzo długo. Już pod koniec maja byłam niemal pewna, że chcę wrócić do domu szybciej. Nie wiedziałam jak zabrać się do rozmowy z hostami gdyż wszystko tutaj układało się (i dalej się układa) bardzo dobrze. Rodzinkę trafiłam w 100% świetną i wyrozumiałą. Kilka razy już byłam pewna, że zaraz wypalę z moim postanowieniem, a tu wypadało coś takiego, że rezygnowałam (jak np. hostka oznajmująca, że ma dla mnie mały prezencik... i jak w takiej sytuacji mogę jej się odwdzięczyć nowiną, że rezygnuję). Nosząc w sobie to postanowienie musiałam wyglądać bardzo nieswojo ponieważ hostka sama domyśliła się, że coś jest na rzeczy i zaczęła wypytywać mnie co się dzieje. Mniej więcej w połowie czerwca powiedziałam jej o co chodzi.
Moje argumenty za odejściem to przede wszystkim to, że poza rodziną z którą mieszkam (no i K.) nie mam tutaj w ogóle życia towarzyskiego. To jest najbardziej dobijające... po całym dniu z dziećmi nie ma nikogo z kim można by wyjść na drinka i odreagować trochę. Może jest w tym trochę mojej winy, bo nie przykładałam się do nauki włoskiego będąc tutaj ale w tym momencie pojawia się kolejny powód do wyjazdu. Ja nie przyjechałam tutaj aby uczyć się włoskiego, a aby podszkolić swój angielski... Teraz mogę zaapelować do wszystkich dziewczyn, chcących nauczyć się lub rozwinąć swoje umiejętności z danego języka. Wybierajcie kraje, w których mówi się w języku, który chcecie podszkolić! Nie ma co liczyć na to, że rozmawiając z rodzinką (niebędącą native speaker) np. po angielsku, rozwiniecie swoje umiejętności. Na pewno zyskacie trochę nowych słówek, głównie związanych z domem i opieką nad dziećmi ale to wszystko. W moim przypadku to za mało.
Trzeci powód, o którym nie mówiłam już hostom gdyż myślę, że to mój charakter wpływa na moje odczucia to A. - dziewczyna, która zajmuje się domem i gotuje. Hostka kiedyś mi powiedziała, że widzi, że czuję się swobodniej kiedy A. nie ma w pobliżu. Tak, to prawda. Dziewczyna niewiele starsza ode mnie, a zupełnie inaczej myśląca i kompletnie irytująca mnie swoim zachowaniem. Myślę, że ona nie jest do końca uświadomiona czym jest au pair i najchętniej widziałaby mnie ciągle coś robiącą (sprzątającą/zabawiającą dzieci itp.). Tyle, że podczas gdy ona wciąż narzeka jak to musi się spieszyć ze wszystkim (bo nie może zostać chwilę dłużej w pracy) i jak bardzo jest tym zmęczona... ja wstaję dużo wcześniej i kiedy ona wychodzi do domu, ja ciągle jestem odpowiedzialna za dzieci i najczęściej jeszcze mam coś do posprzątania. Sama nie narzekam i może dlatego tak bardzo nie lubię kiedy ludzie wciąż narzekają... szczególnie kiedy widzę, że nie mają zbytnio ku temu powodów. Podsumowując... już nigdy bym nie poszła na układ kiedy w domu jest ktoś jeszcze poza mną (nie myślę oczywiście o rodzicach). Wyjątkiem mogłoby być jedynie kiedy przychodzi ktoś do sprzątania raz na jakiś czas.
Hości już znaleźli dziewczynę na moje zastępstwo. Jest to tym razem Czeszka :D ... po dwóch Polkach pewnie chcą wypróbować inną narodowość ;] Jej przyjazd zaplanowany jest na 20 lipca. Ja jednak do domu pojadę około tydzień później gdyż hostka poprosiła mnie abym to ja wprowadziła ją w rutynę tego domu. Tak więc zostanę parę dni i myślę aby 25 lipca pojechać do Wenecji, spędzić tam weekend i stamtąd wsiąść w autobus do domu. Jak o tym myślę, to trudno mi uwierzyć, że za około 3-4 tygodnie będzie już po wszystkim i wrócę do szarej rzeczywistości.
 
Blogger Templates