Subscribe:

Ads 468x60px

niedziela, 31 sierpnia 2014

London! Here I am!

Dziś parę minut po godzinie 7 czasu lokalnego wysiadłam z samolotu i postawiłam swoje nogi na brytyjskiej ziemii :) Godzinkę później siedziałam już w autobusie National Express pędzącym do centrum Londynu a dokładnie na Victoria Coach Station... gdzie wysiadłam pare minut po godzinie 9. Tam spędziłam trochę czasu czekając na hostkę, która miała drobne problemy ze znalezieniem parkingu, a później znalezieniem mnie. W końcu po chwili czekania, opowiadania sobie w co jesteśmy ubrane oraz gdzie ja dokładnie czekam doszło do spotkania :) Hostka przyjechała sama, dzieciaki spędzają czas z tatą (nie wiem czy pisałam o tym, że są po rozwodzie) i zobaczę je wieczorem. Pierwsze wrażenie... miła, uśmiechnięta i mówi zrozumiale dla mnie, ufff! Zapakowałyśmy się z moimi tobołkami do samochodu i ruszyłyśmy... jazda po lewej stronie na mój mózg wpłynęła dezorientacyjnie na maxa, po paru chwilach zaczęło mi się mieszać wszystko :D na szczęście do domu nie było daleko.
Zabudowa tutaj wygląda na wielu ulicach bardzo podobnie, ciągi szeregowców po obu stronach drogi. Trzeba pamiętać numer domu aby się nie zgubić :) Dom w środku wydał mi się duży, szczerze spodziewałam się mniejszego. Mój pokój jest zbyt z tych mniejszych, choć nie znowu taki maleńki, najważniejsze że ma wszystko czego potrzebuję, a nawet więcej... mam umywalkę w pokoju co jest raczej nietypowe ale w sumie użyteczne :D (oczywiście z dwoma kranami... w łazience - jest normalnie 1 kran).
Oto jak wygląda pokoik.




Po pokazaniu mi domu hostka stwierdziła, że mam się czuć jak u siebie, pokazała gdzie jest całe jedzenie itp. i wyszła na spacer z psem. Ja w tym czasie wzięłam się za rozpakowywanie bagaży. Po powrocie dała mi pass do WiFi, a ja w swoim zmęczeniu położyłam się i zasnęłam... na dosyć długo, choć z przerwami :) Po przebudzeniu dostałam smsa, że pojechała po dzieciaki i będą wkrótce... jednak nie było ich do 8. Dostałam wiadomość, że musiała jechać do szpitala z chłopcem, którego w oko użarła mucha końska i ma je tak spuchnięte, że nie da rady... Tak więc czekałam trochę zmartwiona do ich powrotu. Później była szybka kolacja, ja jeszcze na ostatni spacerek wyszłam z psem, a hostka wykąpała dzieciaki i położyła je spać :)
W kolejnym poście naskrobię coś więcej o dzieciakach, bo na razie nie mogę za bardzo nic o nich napisać.
Pozdrawiam M.

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Coraz bliżej..

Myślałam, że kolejny mój post będzie już w Londynie, jednak jestem tak pobudzona, że chcę się podzielić moimi uczuciami :D
Dziś rano... kilka chwil temu przeprowadziłam swoją odprawę on-line. Teraz więc jedyne co może zatrzymać mnie przed wylotem to Bardarbunga. Akurat teraz zebrało mu się na erupcję. Mam taką małą nadzieję, że jednak nie wybuchnie przed niedzielą, a przynajmniej nie sparaliżuje ruchu lotniczego jak już się nie powstrzyma i wybuchnie.
Wczoraj widziałam się po raz ostatni z moją najlepszą przyjaciółką. Dziwne jest to uczucie, że przez bardzo długi czas nie będziemy mogły razem wyjść. Pomimo tego, że nawet teraz spotykamy się bardzo rzadko (mieszkamy w różnych miastach), to zawsze kiedy miałyśmy potrzebę mogłyśmy się umówić na weekend i obgadać wszystko. Teraz pozostaje Skype, za którym ja nie przepadam, na który trzeba umawiać się na godziny i gdzie nie rozmawia się tak naturalnie jak siedząc w parku ;)
Zastanawiam się też, czy wszystkie dziewczyny wyjeżdżające mają tak jak ja, że w jednej chwili są przeszczęśliwe i ich nastrój jest na najwyższym poziomie, a chwilę później mają doła, myślą o najgorszym i nastrój spada do poziomu niemal depresji. W ostatnim tygodniu tak się czuję... huśtawka emocjonalna mnie nie opuszcza, już niemal się do niej przyzwyczaiłam. Jednak przez to nie mogę się skupić na tym, co mam zrobić. Takie moje zakręcenie :)

Kolejny post zapewne będzie już z Londynu,
pozdrawiam M.

niedziela, 17 sierpnia 2014

OMG to już tylko 2 tygodnie!

Znowu zaniedbałam pisanie tutaj ale obiecuję, że jak już będę w Londynie, to na bieżąco będę dodawać zapiski. Teraz złapał mnie leń przedwyjazdowy :D ale do rzeczy...

Jak ten czas leci, niedawno kończyłam swój staż i wtedy, gdy chciałam aby dni mijały jak najszybciej, to wlokły się niemiłosiernie. Tak to jest kiedy robi się coś, co nam nie odpowiada i czego nie lubimy. O tym stażu wolę nie pisać za bardzo, bo tylko bym narzekała jak to źle się dzieje, gdzie pieniądze z UE marnowane są w polskich instytucjach, dokąd to wysyłani są młodzi ludzie aby "pracować" (odwalać najgorszą robotę) za marne grosze, a ma to niby w założeniu podnosić ich kwalifikacje... Najważniejsze, że przeżyłam te 6 miesięcy, dostałam jakiś tam list rekomendujący, a ostatniego dnia było nawet miło. Dobrze, że pomyślałam dzień wcześniej, aby upiec babeczki na pożegnanie... Tylko gdybym wiedziała, że cały dział się zbierze, upiekłabym więcej, bo musiałyśmy kroić babeczki na pół aby wszystkim starczyło :) W końcu i tak najwięcej wsunęła kierowniczka, a kilka osób chyba nawet nie spróbowało... hahaha. Poza tym dostałam bardzo ładnego porcelanowego słonia na szczęście. Oczywiście rozniosło się po urzędzie, że wyjeżdżam do Londynu więc to taki miły gest z ich strony :) Może nawet zapakuję go ze sobą.
Teraz więc siedzę i relaksuję się w domu, a dni lecą jak szalone. Pamiętam jak rozmawiałam z mamą, że to cały miesiąc przede mną, a tu nagle zrobiło się 2 tygodnie. Ustaliłam z moją hostką już mniej więcej jak i gdzie mnie odbierze... Ponieważ zgodziłyśmy się, że do centrum dotrę sama. Byłam już w Londynie więc nie widziałam w tym problemu, co prawda wtedy lądowałam na Stansted a teraz będzie to Luton... ale przecież lotniska nie różnią się od siebie za bardzo :) Akurat fajnie się złożyło, bo easybus wypuścił bilety po 2£.
W tym momencie moim największym dylematem jest to, co mam kupić dzieciakom na przywitanie. Pisałam do byłej au-pair żeby mi coś doradziła ale w sumie niewiele się dowiedziałam. Dzieciaki mają wszystko jeżeli chodzi o ich zainteresowania i nie ma gdzie tego już wkładać, a podobno bardzo lubią polską mambę.. HAHAHA! Ja natomiast jestem w sumie przeciwna dawaniu słodyczy, choć raz na jakiś czas dodatkowy cukier chyba jest akceptowalny ;) ehhh. Tylko trochę nie pasuje mi pojechać z samymi słodyczami i tak od kilku dni myślę, myślę i nic wymyślić nie mogę. Już mi się po nocach to śni :D
Miałam też przed wyjazdem ten miesiąc poświęcić na powtarzanie sobie angielskiego... nawet nie znalazłam swojej książki, nadrabiam oglądaniem seriali bez lektora :) Ogólnie odnoszę wrażenie, że denerwuję się bardziej niż przed pierwszym wyjazdem, a nawet obawy językowe mam większe. Ten brytyjski akcent mnie przeraża... choć uwielbiam go i mam nadzieję trochę go podłapać to czasami nie rozumiem w pierwszej chwili o co chodzi.
Moje nerwy też biorą się z tego, że nie chcę wracać do Polski i boję się, że coś pójdzie nie tak. Chyba ogólnie za dużo o tym wszystkim myślę, a przecież wyjdzie w praniu jak to będzie.
Na dzisiaj to tyle.
pozdrawiam! M.
 
Blogger Templates