Subscribe:

Ads 468x60px

czwartek, 25 kwietnia 2013

Dzień wyzwolenia Włoch

Dziś we Włoszech obchodzone jest święto narodowe. Data 25 kwietnia 1945 wskazuje na święto upamiętniające wyzwolenie od faszyzmu.
Oczywiście dzisiejszy dzień jest dniem wolnym od pracy, czyli mniej-więcej ja również się załapałam :) Całkiem zapomniałam o tym dniu, choć host mi mówił kiedyś o tym, że się zbliża. Cała ja i moja zdolność do zapamiętywania dat. Tak więc wstałam jak zwykle i cała zdziwiona i zdezorientowana, że wszyscy śpią i nie ma codziennego rumoru przed wyjściem do pracy. Już chciałam wpadać do pokoju hostów z alarmem, że zaspali!
Ogarniając siebie i całą sytuację oraz korzystając z dzisiejszej słonecznej pogody wyszłam na miasto. Natrafiłam na małą paradę związaną ze świętem oraz tłumy mieszkańców Civitanovy na ulicach. Chciałam zakupić sobie okulary przeciwsłoneczne, gdyż nie posiadam takowych (zapomniałam z domu!), a sklepy dziś są pootwierane, choć nie wszystkie. Zainteresowała mnie jednak tylko jedna torebka. Muszę nad nią jeszcze pomyśleć, kosztuje niespełna 30€ :)

Kończąc mój spacer-zwiedzanie-poznawanie miasta i sklepów trafiłam na przystań i plażę. Jako, że chciałam tylko poczytać książkę w spokoju wybrałam tą kamienistą (w Civitanovie są dwie plaże - kamienista i piaszczysta). Oczywiście nie obyło się bez zaczepienia przez jakiegoś nachalnego gościa, mówiącego bardzo słabo po angielsku (bynajmniej nie Włocha)... tyle jeżeli chodzi o czytanie w spokoju.

niedziela, 21 kwietnia 2013

My first trip - Ancona

Po tygodniu pełnym wrażeń nastał weekend. Rodzinka wyjechała do rodziców hosta, którzy obchodzą 50-lecie małżeństwa. Miałam jechać z nimi ale zrezygnowaliśmy z tego pomysłu abym mogła przez weekend wypocząć i naładować baterie. 

Miałam pomysł na ten weekend, aby pojechać do San Marino. Koniec końców zdecydowałam się na wycieczkę do Ankony - stolicy regionu Marche. Miasto jest stosunkowo niedaleko, ok. 30-40 minut pociągiem.













Miałam trochę obawy, jako że mój GPS w telefonie tu nie działa (nie rozumiem dlaczego), a znając moje zdolności orientacji w terenie, prawdopodobieństwo zgubienia się i błąkania po ulicach było stosunkowo duże. Nieoczekiwanie wszystko poszło jednak zdumiewająco dobrze. Jedynie co zawiodło to pogoda, która na weekend się zepsuła i akurat w czasie mojego zwiedzania zaczęło padać.



Zobaczyłam jednak kawałek tego historycznego miasta i pstryknęłam nawet kilka (a nawet kilkadziesiąt) zdjęć ;) Miasto samo w sobie nie zachwyciło mnie szczególnie, choć zapewne gdy pogoda jest lepsza i nastaje sezon turystyczny, staje się bardziej interesujące. W czasie mojego spaceru było trochę opustoszałe.

środa, 17 kwietnia 2013

Pierwsze newsy z Italii

Tak więc od kilku dni jestem w słonecznej Italii. Podróż ujmę jednym słowem - tragiczna. Mieliśmy 2,5-godzinne opóźnienie, a ja wysyłałam smsy do hostki z informacjami. Jak później się dowiedziałam te nie dochodziły. Oczywiście przed wyjazdem nie sprawdziłam stanu konta w telefonie i w drodze okazało się, że mam trochę ponad 10 zł. Właśnie z tego powodu nie chciałam do niej dzwonić... jednakże po 20 minutach czekania na przystanku, po wyjściu z autobusu stwierdziłam, że zadzwonię. W tym momencie bateria w moim telefonie również "padała". Normalnie prawo Murphy'ego. No ale udało się. Okazało się, że mąż hostki czeka na mnie niedaleko tego przystanku. Tyle, że on nie widział mnie, bo jakieś wielkie auto zasłoniło widok i przeoczył mój autobus :D :D :D


Rodzinka mieszka w samym centrum miasta. W sumie wszędzie jest blisko, zarówno nad samo morze, jak i na place zabaw i do szkoły Ludo (starszej dziewczynki). Oczywiście także do różnego rodzaju kawiarni, sklepów i restauracji, których jest tu mnóstwo. Choć sama miejscowość liczy około 50 tys. mieszkańców, szokiem dla mnie było to, ile jest tu samochodów. Ruch uliczny jest nieziemski... to podobno włoska cecha (kochają swoje samochody). No i tłumy na ulicy, a przecież to jeszcze nie jest sezon turystyczny!


Moje obawy względem języka okazały się w 90% bezpodstawne. W 90% ponieważ rodzina komunikuje się za mną po angielsku i dogadujemy się bez problemów. Jedynie z Ludo jest trochę ciężej ale powolutku przełamujemy lody. Ona nawija do mnie po włosku, ja oczywiście w ząb nic nie rozumiem, ja do niej po angielsku - ona rozumie w miarę, choć często widzę po jej minie, że niekoniecznie załapała. Mimo wszystko dodając trochę migowego i rysowania dajemy radę. Z Dami nie mam takich kłopotów, gdyż jeszcze nie mówi, tylko pokazuje wszystko i wydaje dźwięki, o których zostałam już poinformowana co znaczą. Na mieście jednak większość osób nie mówi po angielsku. Był to kolejny szok dla mnie, gdyż myślałam, że w takiej miejscowości większość ludzi będzie się komunikować. Hostka mnie ostrzegła, że nie mogę za bardzo na to liczyć.


Tak naprawdę moja praca zaczęła się w poniedziałek i szczerze powiedziawszy wieczorem byłam wykończona. Dzisiejszy i wczorajszy dzień przebiegły spokojniej i mam trochę więcej siły. Na razie hostka jest ze mną i pokazuje mi wszystko, co i jak. Jednak dziś był ostatni dzień jej urlopu i od jutra zostaję sama. No może nie całkiem sama... Zapomniałam napisać, że do domu przychodzi dziewczyna, która pomaga w sprzątaniu i gotowaniu. Poznałam ją w poniedziałek po odprowadzeniu Ludo do szkoły. Wydaje się bardzo sympatyczna i niewiele starsza ode mnie. Hostka mówiła, że ma około 30 lat. Na razie nie rozmawiałyśmy za dużo, może jak będziemy same to trochę pogadamy.

Dodaję trochę fotek mojego pokoju, trochę małego ale mi nie przeszkadza, bo jestem przyzwyczajona. W domu mam mniejszy :) No i widok z okna... a raczej balkonu. Z każdego pomieszczenia w tym mieszkaniu można wyjść na balkon(y), po dwóch stronach budynku. Na szczęście mój pokój wychodzi na tą mniej ruchliwą ulicę.

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Mary do opieki nad dziećmi?? Niemożliwe!!

Postanowiłam założyć w końcu bloga. Od dłuższego czasu myślałam nad tym, a zawsze jakoś było coś ważniejszego i tak temat zamierał. Tym razem motywacja przyszła w związku z planowanym wyjazdem jako au pair. Myślę, że przygoda jaka mnie czeka warta jest spisania... zobaczymy.
Jak to często u mnie bywa pomysł "operowania" wpadł przez przypadek. Podczas mojego pobytu w szkole językowej w Londynie spotkałam kilka operek z różnych krajów i sama zaczęłam interesować się tematem. Będąc wciąż w Londynie próbowałam szukać rodziny aby nie musieć wracać do Polski. Jak to jednak często bywa, sprawy nie potoczyły się po mojej myśli i wróciłam. Myślę, że dobrze wyszło. Jednak do tak długiej rozłąki z rodziną i przyjaciółmi trzeba również mentalnie się przygotować.
Słyszałam o programie au pair już w liceum. Moja korepetytorka angielskiego bardzo zachęcała mnie na wyjazd po maturze do UK ale wtedy byłam chyba zbyt nieśmiała i niepewna swoich umiejętności. W sumie nadal nie jestem pewna jak to będzie ale przecież raz się żyje. Doświadczenie z dziećmi mam niewielkie choć słyszałam, że większość wyjeżdżających dziewczyn ma podobnie. W mojej rodzinie wszyscy się śmieją i nie mogą wyobrazić sobie mnie z wózkiem i jeszcze jednym dzieckiem na spacerze.
W tym momencie mam już wybraną rodzinę, do której jadę, a nawet bilet już kupiony (pozostał niespełna tydzień do wyjazdu). Wszystko potoczyło się tak szybko, że ciągle nie mogę w to uwierzyć. Rodzinka mieszka we włoskim miasteczku nad samym wybrzeżem Adriatyku, o nazwie Civitanova Marche. Będę opiekować się dwoma dziewczynkami w wieku 6 lat i 1 roku. Przez cały czas moich poszukiwań rodziny chciałam jechać w okolice Londynu. To ta niechcąca nas opuścić zima i pogoda za oknem sprawiła, że zmieniłam preferencje w profilu i wybrałam również Włochy jako kraj, do którego mogę pojechać :) Kilka dni po tej zmianie rodziny włoskie zaczęły aplikować same. Nie wiem co takiego napisałam w profilu, że wydałam im się interesująca.
Jestem bardzo niepewna tego wyjazdu. Większość spraw jest ustalone, a jednak wciąż w głowie mam taki wielki znak zapytania. Moja niepewność wynika z tego, że nie mówię po włosku wcale. Rodzina zdaje sobie z tego sprawę oczywiście i przekonała mnie, że nie jest to sprawa, której powinnam się bać ale lęk wciąż pozostał. Mailowałam z poprzednią au pair, która de facto też jest Polką i ona również zapewniła mnie, że bariera językowa nie jest problemem i spokojnie dogadam się po angielsku... oby :)
Wyjazd jest w piątek, ja mam mnóstwo spraw do załatwienia więc ten tydzień będzie jedną wielką gonitwą. Nerwy i podekscytowanie nie opuszczają mnie już od dwóch dni ;)
 
Blogger Templates