Subscribe:

Ads 468x60px

środa, 19 listopada 2014

Ostatni tydzień w Londynie

Jak ten czas zapie... no dobra bardzo szybko leci :) Mimo, że rozmowę z hostką o moim odejściu miałam miesiąc temu i pisałam, że dałyśmy sobie 3 tygodnie czasu na odejście, to wciąż tu jestem. Hostka poprosiła mnie o 2 bonusowe tygodnie ponieważ nie mogła znaleźć zastępstwa dla mnie... przychodziły dziewczyny, aktualnie przebywające w Londynie, jednak żadna nie została wybrana. Z moich obserwacji wynika, że Ch. chciała zatrudnić jedną z nich ale coś musiało pójść nie tak. Więc na moje miejsce przylatuje dziewczyna z Hiszpanii... żebyście wiedzieli ile jest tu Hiszpanek :) Ja osobiście poznałam z 10 jak nie więcej i bardzo je lubię, mimo ich skłonności do przechodzenia na hiszpański jak tylko mają okazję :D Ciągle się ze mnie śmieją, że w końcu muszę się nauczyć hiszpańskiego. Hahaha :D podobno nawet mam imię hiszpańskie z czego nie zdawałam sobie sprawy... wszędzie czytałam, że jest pochodzenia francuskiego. Okazuje się, że używane w Hiszpanii :p
Koniec końców mój czas w Londynie dobiega końca. Sobota to dzień mojego wyjazdu i jestem rozdarta między radością, a niepewnością. Powtarzam sobie, że będzie tylko lepiej i musi być!
Nie będę pisać za dużo, chciałam dać tylko znak, że wciąż żyję i mam się  - o dziwo - dobrze.
Z moich ostatnich tygodni tutaj wrzucę parę fotek :)

Na początek Camden Town :D uwielbiam to miejsce!






Museum of London and St. Paul's Cathedral. (nie wiem, czy w czasie mojego zwiedzania już otwarta była wystawa misia Paddingtona, jeżeli tak to przegapiłam...)








V&A Museum
 całkiem przez przypadek trafiłam na Exhibition "Disobedient Objects", a tam w jednej z gablot...


                                   poza tym Kocham Vivienne Westwood!... 

 Mgliście w Richmond Park... nawet jelonki były :)




















PS. na koniec chciałam tylko dodać, że w końcu dostałam swój NINo z czego bardzo się cieszę, bo już nic nie stoi na przeszkodzie w szukaniu pracy.

Pozdrowionka,
m.

wtorek, 21 października 2014

...i po trudnej rozmowie

A więc rezygnuję. Tak jak pisałam w ostatnim poście, zdecydowałam, że nie dam rady tego ciągnąć. Postanowiłam rozmówić się jak najszybciej z hostką... wyszło jak zwykle czyli nie tak znowu szybko. Rodzinka wróciła dzisiaj przed 14 do domu i od razu byłam zajęta dzieciakami, psem i wyjściem z nimi gdzie trzeba było. Nie chciałam tego tematu poruszać przy dzieciach więc czekałam na dogodny moment. Postanowiłam polować na hostkę w kuchni (musi przecież coś zjeść przed pójściem spać). Już myślałam nawet, że dziś to nie przejdzie...zaczęłam robić swoją kolację, a tu nagle słyszę kroki... schodzi... Otworzyła drzwi i chyba widziała po mnie, że coś jest nie w porządku. Sama zapytała czy wszystko ok... no i rozpoczęłam. "Ch. we need to talk...." myślę, że już w tym momencie wszystko było jasne.
Rozmowa niespodziewanie poszła bardzo gładko. Obie zgadzałyśmy się, że nasza współpraca nie działa. Nie tłumaczyłam się za bardzo, chciałam jednak żeby wiedziała, że starałam się... i jednak nie daję rady. Hostka była bardzo wyrozumiała, stwierdziła że jest jej przykro i sama się z tym źle czuje ale to widać, że nie dobraliśmy się charakterami. Szczerze powiedziawszy była to najnormalniejsza rozmowa od mojego przyjazdu tutaj. Mimo wszystko o mało co nie poryczałam się.... ahhh te nerwy ;p
Wszystko stanęło na tym, że dam jej 3 tygodnie na znalezienie zastępstwa dla mnie, zaproponowałam pomoc w szukaniu jeżeli tylko chce. Ona powiedziała, że to bardzo miłe z mojej strony. Ogólnie pytała się też o moje plany... w skrócie powiedziałam jej co zamierzam. Powiedziała też, że jeżeli tylko chcę napiszę mi referencje, bo nie zrobiłam nic źle, dzieci są trudne i zdaje sobie z tego sprawę, trzeba do nich określonego charakteru. Podobno poprzednia au pair potrafiła poradzić sobie z nimi i słuchały jej bardziej niż hostki... nie wiem jak to możliwe.
Podsumowując cieszę się, że to już za mną. Trochę mi przykro, że będę musiała opuścić Londyn i zostały mi tylko 3 tygodnie. Muszę jak najlepiej je wykorzystać, nawiązałam już jakieś znajomości i polubiłam parę osób. Z drugiej strony przecież nie wracam znowu do Polski więc będę mogła przyjeżdżać. Mam teraz nadzieję, że będzie już tylko lepiej i coraz bliżej do usamodzielnienia się.

Pozdrawiam i dziękuje za wsparcie!
M.

poniedziałek, 20 października 2014

Przed trudną rozmową

Trochę czasu minęło od ostatniego postu. Na chwilę uspokoiłam swoje myśli. Pisałam, że zostaję... no cóż, wychodzi na to, że odejdę. Nie wynika to z tego, że sytuacja się pogorszyła ani nic z tych rzeczy. Jak było do tej pory, tak jest i teraz.
Dlaczego więc finalnie zdecydowałam się rozstać z obecną rodziną...? W końcu poznałam (na żywo) rodzinkę, z którą pisałam na facebooku od bardzo dawna (nawiązaliśmy ze sobą kontakt kiedy byłam jeszcze we Włoszech... a więc ponad rok temu!). Po moim przyjeździe do Londynu ponownie zaczęliśmy pisać. Nie kontaktowałam się z nimi wcześniej ponieważ myślałam, że albo mają au pair albo jej nie potrzebują w tym momencie... Okazało się, że oni sami zdecydowali, że spróbują obyć się bez au pair i w sumie dają radę. Jednak zawsze lepiej jest mieć kogoś, kto posiedzi przy dzieciach. Można wyjść wieczorem, a także lepiej zorganizować sobie wszystko kiedy ma się kogoś do pomocy. Tak więc powiedzieli, że jeżeli tylko chcę mogę zostać ich au pair :) no i chcę! Jedyny minus przeniesienia się do nich jest taki, że mieszkają w małym mieście (nie takim znowu małym ale nie jest to jedno z większych miast), około godzinę drogi od Londynu. Z drugiej strony podobała mi się okolica, szczególnie duża ilość ścieżek spacerowych i zieleń :)
Tak więc teraz zbliża się czas kiedy muszę powiedzieć obecnej hostce, że odchodzę. Nie wiem czy to dobry czas, bo dzieciaki mają przerwę w szkole... z drugiej strony wydaje mi się, że tutaj nigdy nie byłoby dobrego momentu na to. Jak tylko więc nadarzy się okazja muszę zabrać się do rozmowy. Prawdopodobnie będzie to nasza najdłuższa rozmowa od mojego przyjazdu tutaj... haha. W sumie nie wiem jak się zabrać do tego ale chyba najlepiej prosto z mostu :) Rodzinka wraca jutro po południu od jakiś przyjaciół więc mam czas do tego momentu. Zaczynam się denerwować...

niedziela, 5 października 2014

Rozmyślania i plany

Głowa boli od myślenia. Zostać? Odejść? Zostać? Odejść? Może jeszcze chwilę...
I tak od kilku tygodni zachodzę w głowę co robić. W piątek miałam spotkanie z dziewczyną, która szuka au pair do swoich dwóch chłopców. Wszystko było w porządku i świetnie. Wspaniale mi się z nią rozmawiało i warunki całkiem dobre ale... rodzina jest całkowicie polska. Chłopcy, których też poznałam bardzo słodcy i wydali mi się dobrze wychowani, tylko mówią po polsku i nawet raczej wolą ten język. Ten jeden argument przeważył moje rozważanie o pójściu do nich. Mój angielski stałby w miejscu, a tego nie chcę. Było jeszcze kilka mniejszych spraw obgadanych ze znajomymi...
Więc na razie zostaję. Mam kontakt z jakimiś innymi rodzinkami ale chyba spróbuje ułożyć sprawy tutaj. Ułożyć to może być za wiele powiedziane ponieważ nie liczę na zmianę stosunków z hostką. Wymyśliłam sobie, że nasze stosunki zostawię tak jak są. W sumie nie spędzamy razem aż tak dużo czasu, z dziećmi też postaram się jakoś poradzić. Co najważniejsze przestanę tak bardzo angażować się w to wszystko... moja mama stwierdziła, że zbyt ambitnie podeszłam do całej sprawy i powinnam wyluzować. Tak też zrobię. Ponadto pójdę wyrobić sobie w końcu NIN. W czasie jak będzie się wyrabiał mam nadzieję, że będę mogła pracować w charity shop zaraz za rogiem mojej ulicy jako wolontariuszka... Widziałam na szybie ogłoszenie, że potrzebują ludzi do pomocy. Tym sposobem przebywałabym między ludźmi, poprawiała swój język, a dodatkowo zdobyła jakieś tam niewielkie doświadczenie :D Mam tylko nadzieję, że bez NINu można być wolontariuszem. Przekonam się w tygodniu. Chcę też sobie założyć tu konto w banku i jak już NIN będzie gotowy (liczę, że w połowie listopada) to postaram się o jakąś pracę na pół etatu :) Ojeje, jakie plany!
Myślę, że tym sposobem wytrwam z tą moją rodziną, a może i hostka zacznie coś rozmawiać do mnie...

Odbiegając od tematu chciałam dać znać, że to moje życie tutaj nie jest takie całkiem straszne. Weekendami bywa i miło i ekscytująco czasami...
W zeszły weekend poznałam chyba z sześć Hiszpanek... miałam hiszpańską sobotę :D spędziłyśmy razem cały dzień, zaczynając od Notting Hill i Portobello Market a kończąc w angielskim pubie i na Piccadilly Circus :D


 Dziś natomiast spędziłam cudowne południe w Holland Park... po wczorajszym deszczowym dniu tego mi było trzeba :)

Pozdrawiam :)
m.

wtorek, 23 września 2014

Powrót hostki = Armagedon!

Po dziesięciu dniach za Oceanem długo oczekiwana mama wróciła... tylko czy to na mamę dzieci tak naprawdę czekały, czy na prezenty z Ameryki? Tydzień, w trakcie którego opiekowałam się dzieciakami wraz z ich babcią i ciocią był nadzwyczaj spokojny. Dzieciaki były spokojniejsze, mniej marudne, można było z nimi normalnie pogadać.
Wszystko zmieniło się w poniedziałek wieczorem... Już w trakcie kolacji nie było łatwo ale jakoś je okiełznałam. Czas kąpieli natomiast to było apogeum. Chłopiec, z którym miałam umowę, że jeżeli będzie grzeczny do wtorku (zostało mu raptem parę godzin), w czasie kąpieli stracił okazję do finalizacji naszej umowy, którą był "treat" ode mnie. Najpewniej ich zachowanie wynikało z ekscytacji, że mama będzie niedługo w domu. Nigdy wcześniej nie miałam z nimi tak trudnego wieczoru. Nie dochodziły do nich żadne moje argumenty. Jak mogą jednak dochodzić skoro to mądre dzieciaki i wiedzą, że nawet kiedy mówię, że naskarżę mamie jakie były niedobre i niegrzeczne, to zdają sobie sprawę, że mama i tak da im prezenty i nie będzie zwracać uwagi na to jakie są. M. osobiście mi powiedział, że on wie, że mama przywiezie im prezenty i mimo, że powiem jak były niegrzeczne, to i tak nic to nie zmieni. Tak też było...
Hostka przyjechała parę minut po godzinie 20. Pierwsze chwile były spoko, E. zachowywała się nad wyraz dobrze i chciała po prostu pobyć z mamą, natomiast M. nie interesowało nic poza prezentami. Hostka sama była zła, że tak to wygląda ale nic z tym nie zrobiła. Dzieciaki, mimo że już po myciu zębów dostały słodycze. Ja w tym czasie zmyłam się z psiakiem na spacer. Nie mogę patrzeć na to jej "wychowywanie". Gdy wróciłam ze spaceru, pierwszym co usłyszałam po przekroczeniu progu były krzyki. Oczywiście dzieciaki nie pójdą spać... Szczerze? olałam to. Hostce udało się położyć je spać koło godziny 21.
Dzisiejszy poranek to ciąg dalszy masakry. M. obudził się wcześniej i w czasie gdy akurat wychodziłam w psem on schodził na dół w piżamie. Jako, że pierwsze co ma zrobić po wstaniu, przed zejściem jest przebranie się, tak mu kazałam zrobić... posłuchał i zawrócił na górę.
I kolejny raz kiedy wracam, otwieram drzwi i pierwsze co słyszę to krzyki dochodzące z góry... Zazwyczaj czekam w kuchni aż dzieciaki zejdą, aby podać im śniadanie. Dziś to by nie przeszło. Poszłam na górę, a tam oczywiście kłótnia i przepychanki. M. nie do końca ubrany, E. udaje że coś ją strasznie boli i nie może się ruszać. Po paru minutach M. był na dole... E. natomiast zaczęła ryczeć, dosłownie ryczeć (myślę, że było to zmęczenie wymieszane z emocjami po przyjeździe mamy) i tłumaczyć hostce jak to M. ją uderzył i na prawdę ją boli itd... M. spokojnie zjadł śniadanie i okazało się, że oszukał mnie wczoraj z zadaniem domowym, które miał na dzisiaj (powiedział mi że na czwartek) i musiał je skończyć. Z E. nie było tak łatwo ponieważ duża część produktów w domu się skończyła i nie chciała śniadania... W międzyczasie hostka odkryła zakupy w iTunes. Okazało się, że E. dopadła jej hasło i kupiła kilka gier na iPoda... to był dopiero szał i ryk! Nie będę tego nawet opisywać.
Teraz więc siedzę i zastanawiam się co ja tutaj robię. Hostka w czasie śniadania wspomniała coś o zatrudnieniu profesjonalisty do trudnych dzieci. Myślę, że to ona potrzebuje kilku lekcji :) Nie wiem jednak czy tak zrobi. Wczoraj po przyjeździe zapytała się dzieci dlaczego zachowują się tak inaczej w stosunku do niej, aniżeli w stosunku do babci (dostała wiadomość, jakie to dzieci były dobre w czasie jej nieobecności). E. zaczęła jej odpowiadać, w moim przekonaniu bardzo logicznie. Mówiła o tym, że babcia słucha ich i jest sprawiedliwa (ja wywnioskowałam, że po prostu poświęca im uwagę). Jak zareagowała hostka? Powiedziała, że nie będzie tego słuchać i trzasnęła drzwiami do swojej sypialni o_O
Reasumując myślę o zmianie rodziny. Przed przyjazdem tutaj byłam przekonana o inteligencji kobiety, która skończyła Yale i jest dziennikarką. Teraz myślę, że jest ona nieporadna i zupełnie nie potrafi zapanować nad dziećmi. Zastanawiam się jakie metody ja mogę wprowadzić aby wychować dzieci. Czy w ogóle powinnam brać się za wychowywanie, skoro na to co ja powiem, one pobiegną do mamy, która mimo wszystko powie inaczej. Miałam już taką sytuację przy kolacji, ja powiedziałam że E. może wypić Actimel po tym jak zje wszystko, łącznie z owocem... ona pobiegła do mamy i nawet kiedy powiedziałam hostce, że kazałam najpierw skończyć jeść, to ona nie zareagowała... koniec końców owoce nie zostały zjedzone. Zupełnie nie wiem co robić...

pozdrawiam,
M.

poniedziałek, 15 września 2014

Pracujący weekend... na angielskiej wsi

Minęły dopiero dwa tygodnie odkąd tu jestem, a już miałam pracujący weekend... W mojej umowie z hostką ustaliłyśmy, że weekendy będą dla mnie wolne (poprzednia au pairka w ciągu roku pracy miała może z dwa pracujące), a jeżeli wypadnie jakiś pracujący to będzie on dodatkowo płatny. Więc jak to się stało, że tak szybko przypadł mi ten "zaszczyt"...?
Ano, moja hostka wyleciała w piątek do Stanów. Oficjalnym powodem jest spotkanie z dawno nie widzianym ojcem i bratem, którzy mieszkają tam na stałe. Dodatkowym jest urlop od pracy i dzieci (powtarzam słowa jej matki). Urlop ten skończy się dopiero w następny poniedziałek więc kolejny weekend będzie dla mnie.... pół-pracujący :) Nie wiem jak to inaczej określić ponieważ nie będę miała dzieci do opieki. Chłopca zabiera ojciec na "męski" weekend, a dziewczynka spędzi go z ciocią. Nie będę mogła jednak na długo wyjść nigdzie ponieważ mi zostaje do opieki pies ;]

Oczywiście nie zostałam pozostawiona z dziećmi sama. Ten weekend spędziłam z rodziną hostki, w domu jej matki, na wsi w West Sussex. Było to dla mnie bardzo dobre przeżycie, mimo iż wyczerpujące. Zobaczyłam inną część Anglii, pogoda była świetna więc pospacerowałam trochę po okolicy, a dzieciaki nie były tak uciążliwe jak zazwyczaj :) Byłam i nadal jestem pod wrażeniem domu, w którym mieszka rodzina mojej hostki. Po przyjeździe na miejsce dostałam klucze do domku dla gości :) Teren wokół domu jest piękny... zadbany ogród, sad, pola naokoło i las w pobliżu - w moim to odczuciu idealne miejsce na relaks.

Kilka fotek domu i ogrodu:) 

Widok z okna mojego domku oraz na niego :)

Fotki zrobione w czasie moich spacerów :D



Tuż przed powrotem ;)

Wróciliśmy do Londynu w niedzielę w okolicy 18. Oprócz mnie, dzieciaków i mamy hostki przyjechała jeszcze siostra hostki, która na zmianę z mamą będzie odbierać dzieciaki ze szkoły, a także pozostawać na noc w domu (mama hostki posiada mieszkanie w Londynie, w którym podobno czuje się bardziej komfortowo więc będzie przychodzić jedynie w godzinach rannych i popołudniowych). Kolacja po powrocie poszła w miarę gładko z tym, że w czasie gdy wyszłam na spacer z psem, z jakiegoś powodu E. naburmuszyła się strasznie (wydaje mi się że zezłościła się na siostrę hostki) i później musiałam namawiać ją dosyć intensywnie na kąpiel. Rodzinka wyszła na kolację, a ja w końcu przekonałam dziewczynkę aby weszła do wanny. Gdy już zaczęła kąpiel nie chciała z jej skończyć :D Dzieci do łóżek kładłam sama. Trochę się umęczyłam szczególnie z E., która dokuczała bratu ale przed 9 już spali.
W tej rodzinie widocznie normalnym jest wychodzić codziennie na kolację ze znajomymi. Mi wciąż wydaje się to mocno przesadzone i dziwne. Tak więc niestety oprócz pracujących weekendów mam babysittingi każdego dnia do piątku. Plusem jest mój układ z hostką, która spodziewając się tego dała mi większe kieszonkowe.
Pozdrawiam,
M.

środa, 10 września 2014

Dziwna relacja...?

Czy po półtora tygodniu od przybycia do nowej rodzinki można się wypowiedzieć na jej temat?
Myślę, że tak... Być może nie będzie to jakaś dogłębna analiza, jednak ma się już pierwsze spostrzeżenia, odczucia, widzi się jak funkcjonuje dom no i na końcu zarysowuje się relacja między rodziną a au pair.
Pomyślałam więc, że skoro mam trochę czasu w przerwie mojej pracy, opiszę moje relacje i odczucia na temat rodziny, do której trafiłam.
Od czego by tu zacząć... może rzucę na pierwszy ogień relacje z hostką ;p
Pomyślałam o tym w pierwszej kolejności ponieważ zupełnie nie spodziewałam się tego, co tu zastałam. O co chodzi mi dokładnie? Naszą relację określić bym mogła jako typowa pracodawca-pracownik. Nie jestem na tym etapie w stanie stwierdzić czy to dobrze, czy źle. Plusem jest, że wszystko jest jasno określone, godziny, stawki za pracę ponad normę, np w weekendy czy więcej niż 3 razy/tydz. babysitting'i. Ponadto płatny urlop czy wolne bank holidays. Minusem jest brak "uczucia"- tej więzi. Gdy rodzina wychodzi na kolację/gdziekolwiek- robi to sama, nie za bardzo interesuje się tym jak się mam... pytania w stylu "how are you?", w domyśle "I don't really care" bardzo mnie irytują. Na pewno jest to zupełna odwrotność tego, do czego przywykłam będąc we Włoszech, gdzie czułam się traktowana jak rodzina. Wiem, że mentalność Brytyjczyków jest zupełnie inna niż nacji z południa Europy, a więc dlaczego tak mnie to dziwi... ?

Nie jestem pewna czy we wszystkich angielskich rodzinach tak to wygląda ale podam kilka przykładów dziwnego (w moim odczuciu) zachowania hostki.

Rodzina nigdy nie je wspólnych posiłków. Bez względu czy to jest śniadanie, lunch czy kolacja (oczywiście poza wyjściami do restauracji). Dla mnie jest to szok, zarówno w moim domu jak i we Włoszech, kiedy tylko była ku temu okazja jedliśmy wspólnie i była to świetna okazja do rozmowy, pożartowania, opowiedzenia sobie o wszystkim itd. Tutaj wszystko musi się odbyć szybko, a jedzenie to irytujący obowiązek, podczas którego najlepiej nie rozmawiać aby przeżyć to jak najszybciej.

Trzy razy w tygodniu (nie licząc weekendów) mam wieczorny babysitting ponieważ hostka wychodzi.... i w tym momencie mam problem z analizą tego, bo nie wiem czy wychodzi na kolację, czy ma to związek z jej pracą, a może obie opcje są poprawne (rozmawiając przed moim przyjazdem tutaj pisała mi że często wieczorem musi wyjść w sprawach służbowych, tylko po co tak się stroić w takim razie...) ;p

Większość produktów spożywczych w domu jest przystosowana do podgrzania albo w mikrofali albo w piekarniku (najbardziej zdziwił mnie ryż, który lekko się otwiera i wkłada na 2 minuty do mikrofali i gotowe). Oczywiście występują też produkty do normalnego gotowania jak makaron czy mięso.
Odnośnie produktów spożywczych, o co chodzi z tym, że wszystko musi być "organic"?!

iPhone to rzecz ważniejsza od wszystkiego. Kiedy dzwoni nie ważne co się dzieje, można ignorować wszystko i biec odebrać ten jakże ważny prawdopodobnie telefon.

Najdziwniejsze zachowanie odkryłam dziś rano. Kiedy nie można sobie poradzić z dziećmi należy stwierdzić mama się "wyłącza", wyjść i zamknąć drzwi... hmmm może dzieci same poukładają sprawy, choć bardziej prawdopodobne, że nie zrobią nic i dalej będą ignorować wszystko i wszystkich.
Nie chciałabym za bardzo krytykować i narzekać, chociaż gdy widzę metody wychowawcze hostki (a raczej ich brak) to ciężko mi na to patrzeć. Dzieciaki reagują tylko na polecenia krzyczane. Nienawidzę krzyczeć! a kiedy powtarzasz zdanie aby wykonały najprostszą czynność po raz n-ty, to w którymś momencie zaczynasz podnosić głos. Ja ogólnie nie za bardzo potrafię krzyczeć i kiedy zaczynam, po chwili łapie mnie okropny ból gardła i nie mogę mówić wcale (w tym momencie nie chodzi mi o krzyki w sylu HEJ! ale o całe zdania).

Może teraz przejdę do dzieciaków, które nie są takie złe jak mogłoby się wydawać choć potrafią wyprowadzić z równowagi :D
Z młodszym (7 lat) nie mam większych problemów, kiedy jesteśmy sami słucha się co do niego mówię i sam nadaje (o piłce nożnej) jak szalony, czasem gramy sobie w nogę właśnie :) Gorzej jest kiedy jest więcej osób, najgorzej kiedy jest z siostrą (lat 9), która uważa się za "dorosłą księżniczkę". Właśnie z nią mam największy problem ponieważ lekceważy prawie wszystko co powie i hostka i wszystko co powiem ja, ponadto często ignoruje mnie całkowicie (nie odpowiada na najprostsze pytania albo odpowiada pytaniem "czy to ma jakieś znaczenie?") Myślę o podobnym zachowaniu w stosunku do niej przez jakiś czas, choć nie wiem czy przez to jeszcze bardziej nie zamknie się w sobie....

Na razie to tyle z mojego całkiem normalnego życia w UK.
pozdrawiam M.

czwartek, 4 września 2014

Dzieci wesoło poszły do szkoły :)

Tak jak w  w temacie... dzieciaki zaczęły szkołę wczoraj i dzięki temu mam całe mnóstwo czasu dla siebie mniej więcej od godziny 10 do 15-16 :) Jestem tutaj dopiero kilka dni ale mogę już napisać co nieco o moim planie dnia ;)

Pierwsze 2 dni były całkowicie wyrwane ze wszelkich schematów. Pisałam już o tym, że chłopiec - "M." został ugryziony przez muchę końską w oko, jakby tego było mało to bardzo zatarł to oko i w rezultacie było tak spuchnięte, że nie mógł go otwierać. Dało to efekt taki, że miał pozwolenie na robienie co mu się podoba, wyglądało to tak, że siedział przed telewizorem i oglądał DVD przez większość dnia. Moje zdanie na ten temat zostawię na później...
Dziewczynka - "E." przez te ostatnie dni wakacji chodziła na dodatkowe zajęcia więc nie było jej w domu do 16-17. Muszę przyznać, że te pierwsze dni były dla mnie bardzo trudne. Zauważyłam ogromne rozbestwienie dzieciaków, które robią co chcą i aby zrobiły coś czego się od nich wymaga trzeba po kilka razy powtarzać albo podejść je sposobem.
Na szczęście w środę zaczął się rok szkolny. Dzień dla mnie rozpoczyna się o godzinie 6.30. Muszę być gotowa na 7 kiedy to schodzę do kuchni, daję psu jeść, w czasie gdy on je, ja opróżniam zmywarkę, a później biorę go na krótki (ok. 10 min.) spacer aby spełnił swoje potrzeby. Kiedy wracam dzieciaki są już obudzone, ubrane i na ogół już w kuchni czekają na śniadanie. Pomagam przy zrobieniu go jeśli jest taka potrzeba. Dzieciaki bardzo wolno jedzą śniadanie więc musiałam coś wymyślić aby jadły szybciej:D Odkryłam (całkiem przez przypadek), że lubią ze sobą rywalizować więc na środku stołu kładę jakiś przedmiot (dziś był to pistolet na strzałki) i przesuwam po stole w kierunku dziecka, które w danym momencie je szybciej bądź ma mniej na talerzu. Muszę jeszcze dopracować tę metodę aby jadły spokojniej, bo gdy widzą oddalający się przedmiot bywa zabawnie... Najważniejsze dla mnie jednak jest to, że to działa i dzisiaj po śniadaniu miałam jeszcze czas aby trochę pograć z M. i aby na spokojnie założył buty i czekał w nich na wyjście. Dzieciaki muszą być gotowe do wyjścia po 8, pierwsza wychodzi E. a parę minut później M. Nie jestem odpowiedzialna za zaprowadzenie ich do szkoły, moja hostka albo sama zawozi je albo umawia się z inną mamą, która podjeżdża po jedno z dzieci. Ja jedynie w nadzwyczajnych przypadkach będę zobligowana do zaprowadzenia jednego bądź drugiego.
Kiedy rodzinka wyjdzie z domu ja biorę się za szybkie ogarnięcie kuchni i swoje śniadanie. Mogłabym jeść razem z dzieciakami ale jednak wolę na spokojnie "przeżuć" posiłek i napić się kawy. W okolicy 8.30 zabieram psiaka na spacer - tym razem długi (ok. godzinny). Idziemy do parku niedaleko i tam mogę go spuścić ze smyczy, a on gania się z innymi psami. Dla mnie to relax :) przynajmniej jak pogoda jest ładna tak jak teraz. Po powrocie do domu mam jeszcze do ogarnięcia pokoje dzieciaków - zaścielenie łóżek i ogólne uporządkowanie zabawek. Co drugi dzień muszę trochę poprasować. W okolicy 10 zaczyna się mój czas wolny.
.
.
.
Tak, jak pisałam na początku w okolicy 15-16 wracam do obowiązków. Host-mom przywozi najpierw jedno z dzieci, później drugie. Kiedy musi odebrać kolejne, ja zostaję z jednym z nich. Wczoraj miałam M. i jego kolegę, którzy zajmowali się sobą i nie potrzebowali za wiele uwagi z mojej strony. Na razie nie wychodziłam z dzieciakami nigdzie po szkole ale wiem, że będzie to należało czasem do moich obowiązków. Po południu wychodzę też z pieskiem na krótszy spacer i pomagam przy kolacji. Wczoraj hostka poprosiła mnie o przygotowanie jej i dała wytyczne z czego ją zrobić. Kolacja jest około godziny 18, zaraz po niej bath-time i do łóżek. Dzieci po umyciu się muszą umyć zęby, co robią bardzo niechętnie i muszę je pilnować. Jeżeli mają czas mogą się bawić do 19.30. Po tej godzinie mają być w łóżkach gdzie E. może jeszcze przez pół godziny czytać książkę (z latarką), a M. może bawić się w łóżku maskotkami. Godzina 20 to mój koniec dnia jako niania. Oczywiście mam uzgodnione też babysittingi 2-3 w tygodniu, kiedy to hostka wychodzi np. na kolację, a ja muszę sama podać dzieciakom naszą kolację, przypilnować przy myciu i położyć do łóżek. Z tego co uzgodniłyśmy często będzie to jednak samo położenie do łóżek i przebywanie w domu kiedy już śpią na wypadek czegoś niespodziewanego.

Trochę się rozpisałam, następnym razem spróbuję opisać rodzinkę i moje relacje z nią.
Pozdrawiam M.

niedziela, 31 sierpnia 2014

London! Here I am!

Dziś parę minut po godzinie 7 czasu lokalnego wysiadłam z samolotu i postawiłam swoje nogi na brytyjskiej ziemii :) Godzinkę później siedziałam już w autobusie National Express pędzącym do centrum Londynu a dokładnie na Victoria Coach Station... gdzie wysiadłam pare minut po godzinie 9. Tam spędziłam trochę czasu czekając na hostkę, która miała drobne problemy ze znalezieniem parkingu, a później znalezieniem mnie. W końcu po chwili czekania, opowiadania sobie w co jesteśmy ubrane oraz gdzie ja dokładnie czekam doszło do spotkania :) Hostka przyjechała sama, dzieciaki spędzają czas z tatą (nie wiem czy pisałam o tym, że są po rozwodzie) i zobaczę je wieczorem. Pierwsze wrażenie... miła, uśmiechnięta i mówi zrozumiale dla mnie, ufff! Zapakowałyśmy się z moimi tobołkami do samochodu i ruszyłyśmy... jazda po lewej stronie na mój mózg wpłynęła dezorientacyjnie na maxa, po paru chwilach zaczęło mi się mieszać wszystko :D na szczęście do domu nie było daleko.
Zabudowa tutaj wygląda na wielu ulicach bardzo podobnie, ciągi szeregowców po obu stronach drogi. Trzeba pamiętać numer domu aby się nie zgubić :) Dom w środku wydał mi się duży, szczerze spodziewałam się mniejszego. Mój pokój jest zbyt z tych mniejszych, choć nie znowu taki maleńki, najważniejsze że ma wszystko czego potrzebuję, a nawet więcej... mam umywalkę w pokoju co jest raczej nietypowe ale w sumie użyteczne :D (oczywiście z dwoma kranami... w łazience - jest normalnie 1 kran).
Oto jak wygląda pokoik.




Po pokazaniu mi domu hostka stwierdziła, że mam się czuć jak u siebie, pokazała gdzie jest całe jedzenie itp. i wyszła na spacer z psem. Ja w tym czasie wzięłam się za rozpakowywanie bagaży. Po powrocie dała mi pass do WiFi, a ja w swoim zmęczeniu położyłam się i zasnęłam... na dosyć długo, choć z przerwami :) Po przebudzeniu dostałam smsa, że pojechała po dzieciaki i będą wkrótce... jednak nie było ich do 8. Dostałam wiadomość, że musiała jechać do szpitala z chłopcem, którego w oko użarła mucha końska i ma je tak spuchnięte, że nie da rady... Tak więc czekałam trochę zmartwiona do ich powrotu. Później była szybka kolacja, ja jeszcze na ostatni spacerek wyszłam z psem, a hostka wykąpała dzieciaki i położyła je spać :)
W kolejnym poście naskrobię coś więcej o dzieciakach, bo na razie nie mogę za bardzo nic o nich napisać.
Pozdrawiam M.

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Coraz bliżej..

Myślałam, że kolejny mój post będzie już w Londynie, jednak jestem tak pobudzona, że chcę się podzielić moimi uczuciami :D
Dziś rano... kilka chwil temu przeprowadziłam swoją odprawę on-line. Teraz więc jedyne co może zatrzymać mnie przed wylotem to Bardarbunga. Akurat teraz zebrało mu się na erupcję. Mam taką małą nadzieję, że jednak nie wybuchnie przed niedzielą, a przynajmniej nie sparaliżuje ruchu lotniczego jak już się nie powstrzyma i wybuchnie.
Wczoraj widziałam się po raz ostatni z moją najlepszą przyjaciółką. Dziwne jest to uczucie, że przez bardzo długi czas nie będziemy mogły razem wyjść. Pomimo tego, że nawet teraz spotykamy się bardzo rzadko (mieszkamy w różnych miastach), to zawsze kiedy miałyśmy potrzebę mogłyśmy się umówić na weekend i obgadać wszystko. Teraz pozostaje Skype, za którym ja nie przepadam, na który trzeba umawiać się na godziny i gdzie nie rozmawia się tak naturalnie jak siedząc w parku ;)
Zastanawiam się też, czy wszystkie dziewczyny wyjeżdżające mają tak jak ja, że w jednej chwili są przeszczęśliwe i ich nastrój jest na najwyższym poziomie, a chwilę później mają doła, myślą o najgorszym i nastrój spada do poziomu niemal depresji. W ostatnim tygodniu tak się czuję... huśtawka emocjonalna mnie nie opuszcza, już niemal się do niej przyzwyczaiłam. Jednak przez to nie mogę się skupić na tym, co mam zrobić. Takie moje zakręcenie :)

Kolejny post zapewne będzie już z Londynu,
pozdrawiam M.

niedziela, 17 sierpnia 2014

OMG to już tylko 2 tygodnie!

Znowu zaniedbałam pisanie tutaj ale obiecuję, że jak już będę w Londynie, to na bieżąco będę dodawać zapiski. Teraz złapał mnie leń przedwyjazdowy :D ale do rzeczy...

Jak ten czas leci, niedawno kończyłam swój staż i wtedy, gdy chciałam aby dni mijały jak najszybciej, to wlokły się niemiłosiernie. Tak to jest kiedy robi się coś, co nam nie odpowiada i czego nie lubimy. O tym stażu wolę nie pisać za bardzo, bo tylko bym narzekała jak to źle się dzieje, gdzie pieniądze z UE marnowane są w polskich instytucjach, dokąd to wysyłani są młodzi ludzie aby "pracować" (odwalać najgorszą robotę) za marne grosze, a ma to niby w założeniu podnosić ich kwalifikacje... Najważniejsze, że przeżyłam te 6 miesięcy, dostałam jakiś tam list rekomendujący, a ostatniego dnia było nawet miło. Dobrze, że pomyślałam dzień wcześniej, aby upiec babeczki na pożegnanie... Tylko gdybym wiedziała, że cały dział się zbierze, upiekłabym więcej, bo musiałyśmy kroić babeczki na pół aby wszystkim starczyło :) W końcu i tak najwięcej wsunęła kierowniczka, a kilka osób chyba nawet nie spróbowało... hahaha. Poza tym dostałam bardzo ładnego porcelanowego słonia na szczęście. Oczywiście rozniosło się po urzędzie, że wyjeżdżam do Londynu więc to taki miły gest z ich strony :) Może nawet zapakuję go ze sobą.
Teraz więc siedzę i relaksuję się w domu, a dni lecą jak szalone. Pamiętam jak rozmawiałam z mamą, że to cały miesiąc przede mną, a tu nagle zrobiło się 2 tygodnie. Ustaliłam z moją hostką już mniej więcej jak i gdzie mnie odbierze... Ponieważ zgodziłyśmy się, że do centrum dotrę sama. Byłam już w Londynie więc nie widziałam w tym problemu, co prawda wtedy lądowałam na Stansted a teraz będzie to Luton... ale przecież lotniska nie różnią się od siebie za bardzo :) Akurat fajnie się złożyło, bo easybus wypuścił bilety po 2£.
W tym momencie moim największym dylematem jest to, co mam kupić dzieciakom na przywitanie. Pisałam do byłej au-pair żeby mi coś doradziła ale w sumie niewiele się dowiedziałam. Dzieciaki mają wszystko jeżeli chodzi o ich zainteresowania i nie ma gdzie tego już wkładać, a podobno bardzo lubią polską mambę.. HAHAHA! Ja natomiast jestem w sumie przeciwna dawaniu słodyczy, choć raz na jakiś czas dodatkowy cukier chyba jest akceptowalny ;) ehhh. Tylko trochę nie pasuje mi pojechać z samymi słodyczami i tak od kilku dni myślę, myślę i nic wymyślić nie mogę. Już mi się po nocach to śni :D
Miałam też przed wyjazdem ten miesiąc poświęcić na powtarzanie sobie angielskiego... nawet nie znalazłam swojej książki, nadrabiam oglądaniem seriali bez lektora :) Ogólnie odnoszę wrażenie, że denerwuję się bardziej niż przed pierwszym wyjazdem, a nawet obawy językowe mam większe. Ten brytyjski akcent mnie przeraża... choć uwielbiam go i mam nadzieję trochę go podłapać to czasami nie rozumiem w pierwszej chwili o co chodzi.
Moje nerwy też biorą się z tego, że nie chcę wracać do Polski i boję się, że coś pójdzie nie tak. Chyba ogólnie za dużo o tym wszystkim myślę, a przecież wyjdzie w praniu jak to będzie.
Na dzisiaj to tyle.
pozdrawiam! M.

niedziela, 29 czerwca 2014

I am happy to offer you the au pair job here.

Chyba każda dziewczyna (lub też chłopak), kiedy decyduje się zostać au pair czeka na to zdanie. Może ono różnić się nieco ale w gruncie rzeczy chodzi o to samo... Chcemy Cię jako naszą au pair!
W moim przypadku nie spodziewałam się, że pójdzie to tak szybko. Choć często w moim życiu, po zastoju gdzie kompletnie nic się nie dzieje, nagle sprawy przybierają prędkość maksymalną. Tak to już jest :)

Tak więc to już pewne, jadę do Londynu. Znalazłam swoją idealną rodzinkę. Referencje, które dałam do mojej poprzedniej rodziny zostały sprawdzone i podobno w bardzo miłych słowach zostałam polecona. Tak, jak się spodziewałam w moim ostatnim poście, host-mom zaproponowała mi kupno biletu. Jeszcze przed końcowym postanowieniem o wyjeździe, dostałam od hostki kontakt do jej obecnej jeszcze au pair, która napisała mi jak wszystko wygląda, jak się czuje w rodzinie i dała już mnóstwo rad na temat dzieciaków. Dostałam też informacje praktyczne o telefonie, koncie w banku czy szkołach. Chciałam wiedzieć coś o szkołach w pobliżu ponieważ zamierzam w pierwszej kolejności zapisać się na kurs angielskiego aby jak najlepiej doszlifować język. Później, myślę że tak od nowego roku zapiszę się na jakiś kurs z księgowości/rachunkowości... lub też coś związane z opieką nad dziećmi. Tylko szkoda mi trochę moich 5 lat na studiach ekonomicznych.... zobaczymy :)

Wracając do tematu...  kiedy już uzgodniłyśmy wszystko, wczoraj dostałam potwierdzenie o zabukowaniu biletu na 31 sierpnia. Ależ byłam zaskoczona :) Nie mogę w tej chwili uwierzyć, że dzieje się to wszystko naprawdę i za 2 miesiące będę już lecieć. W tej chwili nie myślę już o niczym innym. Chodzę na staż, bo został mi jeszcze miesiąc i nie przejmuję się już tym, czy raczą zaproponować mi po stażu pracę... dziękuję bardzo ;p

Nie wiem czy pisać o warunkach jakie mam uzgodnione z rodziną, wydaje mi się, że są one bardzo dobre (na pewno lepsze niż miałam we Włoszech). Najwyżej w następnym poście wystukam coś o nich.

Na koniec dzięki wielkie za wsparcie i komentarze!

niedziela, 22 czerwca 2014

Wracamy do bloga... wracamy do au-pairowania...?

Blog został zaniedbany przeze mnie, można powiedzieć, że zawiesiłam go ponieważ nic się nie działo w moim życiu. Teraz trochę się zaczyna ruszać więc zaczynamy...
No cóż... pisałam kiedyś, że trochę za stara jestem na au-pairowanie, że za późno zaczęłam, że chciałabym zacząć swoje życie. Wygląda jednak na to, że nie jestem za stara, co do późnego rozpoczęcia - nie ma to większego znaczenia, natomiast aby zacząć swoje życie trzeba mieć pracę i pieniądze, które pozwolą na to. W Polce jest to bardzo trudne do zrealizowania, a ja kończę swój staż (Jezu jak się cieszę) w lipcu, który odbywałam od początku lutego... Mimo wszystko zaczęłam szukać pracy w Polce. Wysłałam chyba ponad 50 CV do różnych firm, z różnych branży nie przebierając za bardzo, aby tylko gdzieś się zaczepić. Co mi z tego przyszło? Byłam na dwóch rozmowach kwalifikacyjnych, które wyglądały jakbym aplikowała na stanowisko wymagające nie wiadomo jakich kwalifikacji (w pierwszym przypadku było to stanowisko ds. obsługi klienta w Stefczyku, drugie sprzedawca produktów finansowych w dużym sklepie z RTV itp.). Po pierwszej rozmowie dostałam maila, że wybrali kogoś innego, z kolei na drugiej byłam niedawno więc dopiero czekam na wiadomość. Problem jest jednak w tym, że ta praca jest za najniższą krajową + premia w zależności od wyników no i jest poza miejscem mojego zamieszkania więc dochodzą wydatki na dojazd... chyba jestem za bardzo negatywnie nastawiona do tego.
Nie ma to jednak braku podstaw ponieważ założyłam niedawno profil na APW, odezwało się do mnie kilka rodzinek w tym jedna, z którą nawiązałam kontakt i wydaje mi się, że jest to perfect match... hehe :) Zakładając konto nie myślałam jeszcze poważnie, że wyjadę (ogólnie zaznaczyłam w wyborze kraje typu Japonia, Korea i Chiny, a później dopiero dodałam UK i Szwajcarię). Nie wysłałam nawet jednej aplikacji do rodzinek, bo stwierdziłam, że to za wcześnie i dopiero jak znajdę jakąś z Azji to spróbuję :D (cały czas też miałam z tyłu głowy pracę w Polsce). Tak się jednak złożyło, że rodzina z UK zaproponowała mi tak dobre warunki, że nie mogę się oprzeć. Wczoraj rozmawiałyśmy na Skype i było... wydawało mi się, że poszło mi tragicznie jednak chwilę później dostałam wiadomość od hostki, że ona myśli, że nasza współpraca dobrze zadziała. Co mnie zadziwiło najbardziej to to, że zaproponowała zabukowanie mi biletu kiedy już ustalimy termin mojego przyjazdu (nie jestem pewna czy dobrze rozumiem ale chyba ona chce go kupić).
Poza tym, teraz ona chcę się odezwać do mojej rodzinki z Włoch aby potwierdzić moje referencje (wystarczył jej e-mail do byłej hostki) no i jak wszystko będzie w porządku i obie strony będą na tak to lecimy... Oczywiście ja też dostałam mail do jej aktualnej au-pair (z Polski), ogólnie to już jej 5 au-pairka i wszystkie były z Polski :D i wszystkie zostawały u niej na rok. Ja też tak planuję.

niedziela, 2 marca 2014

taki demotywujący post

Ojej... znowu nachodzą mnie myśli o au-pairowaniu :)
Od początku lutego jestem na stażu w siedlisku wszelkiego zła czyt. Urzędzie Skarbowym. OMG jak mnie to nudzi... zajmuje się obecnie wklepywaniem PIT-ów do systemu, a że nadszedł czas rozliczeń to pracy jest masakralnie dużo. Nie narzekam na to, bo mimo wszystko lubię sytuacje kiedy mam co robić. Trafiłam też do działu, w którym mimo że pracują starsze babki, to są one bardzo na luzie, sympatyczne i pomocne w każdej sprawie. Wszystko ładnie pięknie.... gdyby nie to, że 8 h pracy przy pitach jest tak mulące i nudne, że aż strach. Jednocześnie cały czas trzeba być skupionym żeby nie wklepać czegoś źle i poprawiać błędy matematyczne podatników... ehhh na szczęście można poprawiać jak się podatnik walnie o małą kwotę. Jak myślę o tym, że to już niedziela a jutro rano czeka mnie to samo i tak do piątku to wszystkiego się odechciewa. Abstrahując już od samej pracy, nie jestem typem urzędniczki... wiecie jak to jest wśród babek... popychanie plotek, pierdół itp., a także praca w tempie ślimaka winniczka. Ja po prostu nie potrafię gadać o niczym i tak z obcymi ludźmi i kiedy jest coś do zrobienia chciałabym się skupić na pracy. Więc mimo, że nie mam szans po stażu zostać na etat w urzędzie, to nawet jakbym miała taką okazję, to byłoby to dla mnie straszne i raczej nie chciałabym tam pracować... nie mogę wyobrazić sobie mijających lat i mnie wklepującej PITy do systemu... brrrrr. Co tu jednak robić kiedy pracy nie ma? a może jest tylko ja mam za małe kwalifikacje lub skończyłam zły kierunek studiów.
I tak znowu pojawia się myśl: Nie męcz się tutaj... jedź do USA... to Twoja ostatnia szansa. A w lipcu skończę 26 lat więc trzeba się spieszyć skoro tak. I nachodzi druga myśl: A może już niedługo znajdziesz pracę, usamodzielnisz się, wyprowadzisz na swoje... Po co pchać się do opieki nad dziećmi, do obcego domu nie wiadomo czy trafisz na rodzinkę taką jak we Włoszech... i tak w kółko.
Ehhh dodatkowo mam jeszcze problem, który może całkowicie uniemożliwić mi wyjazd gdziekolwiek za granicę, a już o Stanach nie będzie mowy całkiem :( Nie chcę jednak na ten temat tutaj pisać, bo wciąż wierzę, że musi być dobrze.
Pozdrawiam

piątek, 17 stycznia 2014

O tym co nowego

Ojjj jak dawno nic nie pisałam... Wszystkich, którzy czytają moje posty przepraszam serdecznie. Przerwa wynikła po trochu z mojego lenistwa, a po trochu z tego iż w moim życiu kompletnie nic się nie dzieje odkąd wróciłam z Włoch. Trochę to smutne :p i muszę się przyznać, że czasami tęsknie za moim ekstremalnie napiętym planem dnia jaki fundowała mi moja host-rodzinka :D
Co mnie więc skłoniło do naskrobania paru słów akurat teraz? A więc muszę przyznać bez bicia, że moje plany na wyjazd do USA wzięły w łeb w 99,9%. W akcie desperacji zarejestrowałam się w urzędzie pracy w moim mieście i jako, że wyraziłam chęć podjęcia pracy w formie stażu, taka też okazja mi się trafiła. Nie wiem, czy wiecie ale ja nie jestem już bardzo młoda (choć bezwzględnie i nieprzerwanie czuję się wciąż jak nastolatka) HAHA! Skończyłam te swoje 25 lat właśnie będąc we Włoszech. Postanowiłam więc, że chcę żyć po swojemu i mimo że nadal nie będę jeszcze na tyle niezależna finansowo żeby wyprowadzić się od rodziców, to mam nadzieję, że już po tych 6 miesiącach stażu będę bliżej tego celu.
Myślę, że w moim wypadku troszkę za późno zdecydowałam się na au-pairowanie... gdy kończyłam liceum moja korepetytorka z angielskiego podpowiadała mi tą możliwość i namawiała na gap year ale byłam zbyt młoda i przekonana, że studia są najlepszą opcją w tamtym momencie. Teraz postąpiłabym inaczej ale nie ma co gdybać. Nie wiem jak w tym momencie potoczą się moje losy... może coś mi się odmieni i wrócę do au-pairowania, choć na wyjazd do Stanów raczej już nie będzie szans ze względu na mój wiek właśnie. Może znajdę innym sposób na wyjazd tam choćby tylko turystycznie :)
Pozdrawiam
 
Blogger Templates