Tak więc od kilku dni jestem w słonecznej Italii. Podróż ujmę jednym
słowem - tragiczna. Mieliśmy 2,5-godzinne opóźnienie, a ja wysyłałam
smsy do hostki z informacjami. Jak później się dowiedziałam te nie
dochodziły. Oczywiście przed wyjazdem nie sprawdziłam stanu konta w
telefonie i w drodze okazało się, że mam trochę ponad 10 zł. Właśnie z
tego powodu nie chciałam do niej dzwonić... jednakże po 20 minutach
czekania na przystanku, po wyjściu z autobusu stwierdziłam, że
zadzwonię. W tym momencie bateria w moim telefonie również "padała".
Normalnie prawo Murphy'ego. No ale udało się. Okazało się, że mąż hostki
czeka na mnie niedaleko tego przystanku. Tyle, że on nie widział mnie,
bo jakieś wielkie auto zasłoniło widok i przeoczył mój autobus :D :D :D
Rodzinka
mieszka w samym centrum miasta. W sumie wszędzie jest blisko, zarówno
nad samo morze, jak i na place zabaw i do szkoły Ludo (starszej
dziewczynki). Oczywiście także do różnego rodzaju kawiarni, sklepów i
restauracji, których jest tu mnóstwo. Choć sama miejscowość liczy około 50 tys.
mieszkańców, szokiem dla mnie było to, ile jest tu samochodów. Ruch
uliczny jest nieziemski... to podobno włoska cecha (kochają swoje
samochody). No i tłumy na ulicy, a przecież to jeszcze nie jest sezon
turystyczny!
Moje obawy względem języka okazały się w 90%
bezpodstawne. W 90% ponieważ rodzina komunikuje się za mną po angielsku
i dogadujemy się bez problemów. Jedynie z Ludo jest trochę ciężej ale
powolutku przełamujemy lody. Ona nawija do mnie po włosku, ja oczywiście
w ząb nic nie rozumiem, ja do niej po angielsku - ona rozumie w miarę,
choć często widzę po jej minie, że niekoniecznie załapała. Mimo wszystko
dodając trochę migowego i rysowania dajemy radę. Z Dami nie mam takich
kłopotów, gdyż jeszcze nie mówi, tylko pokazuje wszystko i wydaje
dźwięki, o których zostałam już poinformowana co znaczą. Na mieście
jednak większość osób nie mówi po angielsku. Był to kolejny szok dla
mnie, gdyż myślałam, że w takiej miejscowości większość ludzi będzie się
komunikować. Hostka mnie ostrzegła, że nie mogę za bardzo na to liczyć.
Tak naprawdę moja praca zaczęła się w poniedziałek i szczerze powiedziawszy wieczorem byłam wykończona. Dzisiejszy i wczorajszy dzień przebiegły spokojniej i mam trochę więcej siły. Na
razie hostka jest ze mną i pokazuje mi wszystko, co i jak. Jednak dziś
był ostatni dzień jej urlopu i od jutra zostaję sama. No może nie
całkiem sama... Zapomniałam napisać, że do domu przychodzi dziewczyna,
która pomaga w sprzątaniu i gotowaniu. Poznałam ją w poniedziałek po
odprowadzeniu Ludo do szkoły. Wydaje się bardzo sympatyczna i niewiele
starsza ode mnie. Hostka mówiła, że ma około 30 lat. Na razie nie
rozmawiałyśmy za dużo, może jak będziemy same to trochę pogadamy.
Dodaję
trochę fotek mojego pokoju, trochę małego ale mi nie przeszkadza, bo
jestem przyzwyczajona. W domu mam mniejszy :) No i widok z okna... a
raczej balkonu. Z każdego pomieszczenia w tym mieszkaniu można wyjść na
balkon(y), po dwóch stronach budynku. Na szczęście mój pokój wychodzi na
tą mniej ruchliwą ulicę.